jush mnie to nie dziwi...;)))))
Komentarze: 0
no i weekend prawie za mną. szkoda. w sumie nie ma to dla mnie
znaczenia czy bawię się w sobotę czy w środę, niestety ma
znaczenie dla większości ludzi z którymi się bawię. a to takie
bez sensu. martwią się o to jak jutro wstaną zanim się położą.
hihihi.
nie dziwi mnie to już ale nie ukrywam, że cokolwiek zastanawia.
po co? w sumie nie ma nic pewnego na tym świecie. wszyscy
krzyczą, że trzeba żyć chwilą, jak przychodzi do życia to każdy
ma plan na najbliższe sto milionów dolarów lat, a nie ma planu
na już. ciekawe jak to jest?
chociaż w sumie wcale mnie to nie interesuje ;)))).
generalnie wiem z obserwacji własnych ( a które wcale nie są
jakieś specjalnie błyskotliwie odkrywcze), że świat, na którym
przyszło mi wieść muj żywot skromny jest wyjątkowo.....pokręcony.
jest najnormalniejszym w świecie (hihi) wariatem.
sprzeczności, oksymorony i zaprzeczenia to są składniki. a zatem
jaki może być rezultat? chyba niekoniecznie normalny.
nienormalność to norma. dlaczego w takim razie my, którzy
jesteśmy jedną z najdoskonalszych sprzeczności tego świata,
dlaczego staramy się wyrobić pojęcie jakichkolwiek norm?
no i na jakiej podstawie będziemy oceniać co NORMĄ jest a co nie
jest, skoro nie istnieje we wszechświecie coś takiego jak
normalność?
Rushide twierdzi, że osobę która zacznie przekonywać innych, że
świat jest logiczny i wynika ze związków przyczynowo-skutkowych
należy zamknąć w wariatkowie! zgadzam się z nim trochę. trochę.
bo nie umiem się zgodzić na to, żeby ktokolwiek oceniał, że ktoś
jest wariatem, a drugi ktoś nie jest bo czym się różni wariat od
NORMALNEGO?
chyba tylko perspektywą spojrzenia na świat. a co złego jest w
innym spojrzeniu?
w każdym razie żyję sobie w mojej fascynacji światem. uwielbiam
obserwować bezradność ludzi wobec oczywistych spraw. uwielbiam
wprawiać ich w zakłopotanie zadając proste pytania, których
przyzwyczailiśmy się nie zadawać. wczoraj w klubie podszedł do
mnie mężczyzna. w sumie był fajny i miałam ochotę z nim pogadać.
więc kiedy po raz piętnasty zapytał mnie o coś tam zapytałam go
czy może mnie podrywa. kiedy powiedział, że nie odpowiedziałam -
szkoda, bo dzisiaj akurat nie szukam przyjaciół, więc szkoda
czasu. ale jakbyś zmienił zdanie to wróć. niestety się
zarumienił. dlaczego boimy się nazywać rzeczy po imieniu?
ale to nie jest pierwszy raz. całkiem niedawno zauważyłam w
klubie chłopaka szałowo przystojnego. podeszłam więc do niego i
powiedziałam, że po imprezie zapraszam go do siebie na kawę. no
i co.... przez cztery godziny chłopak próbował mnie oczarować.
po co? zaprosiłam go na sex. ja miałam ochotę. on chyba też
skoro przyszedł. więc po co mi to całe gadanie, czarowanie i
ściemnianie? efekt był taki, że poprosiłam go, żeby już sobie
poszedł i przestał mnie dłużej nudzić. zmarnował mi wieczór.
może jestem zbyt bezpośrednia?
ale nie... wkurza mnie takie myślenie. większość konfliktów
bierze się z nieporozumień. sztandarowe hasło kłócących się
kochanków: gdybyś mnie kochał/a wiedział/abyś o co mi chodzi!
wariactwo na maxa. no chyba, że miłość daje dar czytania w
myślach - o czym ja oczywiści wiedzieć nie mogę, bo w życiu nie
byłam zakochana. ;))) ale moja filozofia jest i tak słuszna, bo
jeśli nawet można czytać w myślach to tym bardziej bezcelowe
jest owijanie w bawełnę i kamuflowanie tych myśli.
Dodaj komentarz